Najbardziej samolubny prezent świąteczny, jaki możesz dać

girl-925485_960_720

Jakby nie patrzeć, ostatnimi czasy roi się od poradników świątecznych, top-list prezentowych i wskazówek, jak najlepiej przeżyć świąteczne szaleństwo. Temu ostatniemu ja również uległam – mój poradnik jednak będzie zdecydowanie najkrótszy, chcę Wam bowiem zaproponować jedną rzecz. Najbardziej samolubny prezent na Święta, o którym marzy każda z nas. Jesteście gotowe?

Można narzekać, można się cieszyć – ale faktem jest, że prezenty świąteczne stały się ważną częścią przeżywania Bożego Narodzenia. Jak ze wszystkimi rzeczami na świecie, może to być dobre lub złe. Prezent może wyrażać uczucia czy dobre myśli, a może po prostu manifestować zasobność portfela czy poziom życia.

Ja jednak dzisiaj chcę Wam opowiedzieć o najbardziej samolubnym prezencie, jaki możecie sobie zrobić. Prezent ten będzie bardziej praktyczny, niż wszystko, co wymyśli Wasz mąż, dziecko, matka czy kot – mało tego, będzie Was cieszył jeszcze długo, długo po Świętach. A może i pójdą za nim kolejne.

Taki prezent zrobiłam sobie w zeszłym roku i po dziś dzień działa jak ta lala. Posłuchajcie tej historii!

Rok temu Wigilię spędzaliśmy u moich rodziców. Ja przyjechałam z samego rana, tata z moim mężem mieli dołączyć, więc kroił nam się babski dzień. Fajne są takie dni ogólnie – rozmawiamy się, śmiejemy, kłócimy bardzo, bo każda temperamentna, ale to taki rodzinny folklor raczej niż jakieś poważne utarczki.

Mama miała wtedy taki czas, że potrafiła pocisnąć nas za to, że jeszcze nie mamy dzieci. Były to jakieś złośliwości niby takie delikatne – te najgorsze śmichy-chichy. Na pewno też był to zły czas, bo wtedy jeszcze nie miałam tego dystansu, jaki mam teraz – łatwo było mnie urazić, a ciężko było mi jeszcze o tym mówić. Poza tym – moja relacja z mamą zawsze była trudna i dopiero, gdy się wyprowadziłam, lody zaczęły pękać. Wtedy pękały jeszcze nieśmiało.

Wtedy jednak czułam się bezpieczna – atak jednak przyszedł z najmniej oczekiwanej strony. W telewizji leciał film o losach Maryi i Józefa, przy scenie porodu Jezusa, mama rzuciła ze złością: „Nie patrzcie się na ten ciężki poród, bo już od żadnej się wnuka nie doczekam!”

Może dlatego się tak wkurzyłam, że właśnie czułam się bezpieczna. Był to już też kolejny tekst z jej strony, który nie prowokował rozmowy, a wytykał. W każdym bądź razie wyburczałam wtedy do siostry, że mam już po dziurki w nosie takich uwag – ona starała się zbagatelizować, ja się rozzłościłam i finalnie stanęło na tym, że zamknęłam się w pokoju, zaczęłam płakać w kącie. Jak piętnastolatka w glanach, którą kiedyś byłam – tylko z trochę większym problemem.

Zawsze mówię tutaj, że najlepsza była moja siostra. Jakby tego nie nazywać, sforsowała drzwi i skrzyczałyśmy się na siebie: ona mi mówiła, żebym zagadała z mamą i wyjaśniła, ja jej próbowałam coś tłumaczyć przez łzy. Przez łzy, bo czułam, że jestem totalnie daleko od rozmowy. Na co moja siostra przyciągnęła mamę, rzuciła jej: „patrz, co narobiłaś” i zamknęła drzwi pokoju.

Zostałyśmy we trzy. Nie ukrywam, posypało się. Ja, przyparta trochę do ściany, wyrzuciłam, wykrzyczałam z siebie całą złość na mamę, jej podjazdy i niesłuszne oceny. Wypomniałam jej to, co mi nie dawało spać po nocach. Pokrzyczałyśmy na siebie, było trochę płaczu, trochę zwykłego jazgotu. Ogólnie grubo. Do Wigilii – trzy godziny, ale kto by zważał na karpia, jak leje się krew, pot i łzy.

I to, moje Panie, okazał się najlepszy prezent świąteczny, jaki mogłam ogarnąć. Z pokoju wyszłyśmy spokojne, pogodzone, czyste. Kurna, po raz pierwszy od długiego czasu wiedziałam, że autentycznie mogę siedzieć z rodziną spokojnie, że wszystko już wiadomo, rozwiązało się i można iść dalej zamiast kręcić się w kółko ze swoimi myślami.

Wiecie już, jaki prezent chcę Wam zaproponować? Nie, nie kłóćcie się z nikim, nie róbcie awantury na trzy godziny przed Wigilią. Zastanówcie się jednak nad tym, czy coś Wam w relacji z kimś bliskim nie ciąży. Może macie jakiś ukryty żal, pretensję schowaną tak dobrze, że prawie jej nie widać – a gryzie? Może coś złego zaczęło się dziać na linii z kimś bardzo bliskim?

A jeśli jest tak – zróbcie prezent sobie i tej osobie, i spróbujcie zagadać. Wyjaśnić coś, może opowiedzieć o swoim żalu czy strachu. Może nie ma się czego bać? Może ta osoba też się boi? Może we dwójkę kręcicie w karuzeli swoich myśli, a prawda stoi obok i czeka, aż ją odnajdziecie.

Tak, to najbardziej samolubny prezent, bo pudowy kamień, jak pisał Stachura, spada przede wszystkim Wam z serca. Ale gwarantuję, że później Święta będą piękne – Święta, i po Świętach i jeszcze długo i długo. Z której strony by na to nie patrzeć, to jednak relacje z ludźmi są najważniejsze – w Świętach i poza Świętami. I o tym warto w tym czasie pamiętać przede wszystkim – choć wszyscy stają na głowie, bym wkręcić nam, że to jednak Cola/szynka/karp grają pierwsze skrzypce.

A jeśli już spraktykowałyście takie prezentowanie, jeśli uczycie się wyjaśniać sytuacje, zamiast pozwolić myślom na szaleństwo, dajcie koniecznie znać, jak Wam z tym – jestem ciekawa Waszych doświadczeń 🙂

5 uwag do wpisu “Najbardziej samolubny prezent świąteczny, jaki możesz dać

  1. Gratuluję odwagi i podziwiam. Wiem jak ciężko rozmawia się o uczuciach i problemach, a niestety z najbliższymi czasami jest najciężej. Dużo uśmiechu na te Święta i wymarzonych podarków. Pozdrawiam 🙂

    Polubienie

Dodaj komentarz